piątek, 23 maja 2014

2. Zmiany, z pozoru zwyczajne, mają w sobie głębszy sens

"Nothing happens
 without a reason."

~*~
Kochana córeczko!
   Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że stało się to, czego najbardziej się baliśmy: znaleźli nas. Na samym wstępie chcemy Cię przeprosić, za to, co przez nas musisz przeżywać; za to, że Cię opuściliśmy.
   Teraz jeszcze nie zrozumiesz, co się stało, ale wierzymy, że dasz sobie radę. W głównej siedzibie powinni wyjaśnić Ci to, co mogą, a nie będzie tego dużo. Kiedy staniesz się na tyle silna, po naszej stracie, odpowiedź sama do ciebie przyjdzie. Błagamy, nie szukaj jej na siłę. Pamiętaj, bez względu na wszystko musisz być silna, nie możesz się poddać. Musisz dać sobie radę i, na litość Boską, musisz być bezpieczna. Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze, od tego wszystko zależy. Pod żadnym pozorem nie zdejmuj medalionu, który daliśmy Ci na siedemnaste urodziny. Uwierz mi, to Ci może ocalić życie. Kiedy będziesz gotowa, wszystko się wyjaśni, Cynthia Ci pomoże, ale na razie nie zawracaj sobie tej ślicznej główki tym listem.
    Miej nas zawsze w swoim sercu, ale żyj dalej. I hej, uśmiechnij się! :)
Mama, Tata i Tomek
P.S. Kochamy Cię!

List upadł na podłogę. Był już trochę wyświechtany od ciągłego składania i rozkładania, w dodatku niektóre słowa były zniekształcone, przez słone łzy dziewczyny klęczącej obok. Drżącą ręką podniosła ukochany kawałek papieru i przytuliła go do piersi wdychając zapach atramentu i zwietrzałych perfum. Delikatnie włożyła list do koperty i przyłożyła go do ust.
Nie zapomnę. Ja też was kocham - pomyślała.

~*~
Pięciu chłopaków stało na jednym z londyńskich lotnisk, wypatrując starszego mężczyzny, który niebawem miał zostać ich managerem. Ledwo trzymali się na nogach, zmęczeni po kilkunasto-godzinnym locie z dwoma przesiadkami. Młodszy z bliźniaków usiadł na swojej walizce i przeciągle jęknął.
- To bez sensu.
Nagle najstarszy z grupy zaczął gorliwie machać. Po chwili reszta zrozumiała, o co chodzi, więc przyłączyła się do niego, nawet Jai wstał ze swojego miejsca spoczynku.
- Hej, sorry za spóźnienie, żona nie chciała mnie puścić. To co, zmęczeni? - usłyszeli wesoły głos Paula.
- Mhm... - wyjęczeli wszyscy.
- Czyli jedziemy prosto do domu?
- Tak. Właściwie która jest godzina? Straciłem poczucie czasu przez te strefy czasowe - wymamrotał James.
- Coś około 10.00.
- W nocy? - upewnił się Daniel.
- Nie, no co ty, jest dziesiąta rano - zaśmiał się Paul.
- O Boże...

~*~
Niall mocniej naciągnął kaptur na głowę. Co prawda nie padało, było nawet słonecznie, co w Londynie nie zdarza się za często, ale blondyn chciał uchronić się przed pożądliwymi spojrzeniami fanek. Poprawił zsuwające się okulary przeciwsłoneczne z nosa. Właśnie szedł do Starbucks'a po kawy dla całego zespołu, który od samego rana nagrywał kolejne piosenki na nową płytę w studiu nagraniowym. Przeklinał w myślach na swój słaby refleks, bo gdyby nie to, nie przegrałby w kamień, papier, nożyce i nie musiałby zapierdalać po kawy. Otworzył szklane drzwi, a w lokalu rozległ się delikatny dźwięk dzwoneczka. Podszedł do lady, za którą stała śliczna blondynka i złożył zamówienie. Abby, jak głosiła plakietka przypięta do jej służbowej bluzki, poinformowała go, że na takie duże zamówienie, będzie musiał chwilę poczekać. Usiadł z ponurą miną, przy jednym z najbliższych wolnych stolików. W tle leciała jakaś wesoła piosenka, której farbowany nie umiał zidentyfikować. Po pomieszczeniu rozszedł się, kolejny już raz, dźwięk dzwoneczka. Niall spojrzał w tamtą stronę, tchnięty jakimś dziwnym przeczuciem. W drzwiach zobaczył starszą kobietę, dziwnie znajomą, która ciągnęła za sobą piękną brunetkę. Owa dziewczyna skrzywiła się, po czym spojrzała prosto na Horana. Poruszył się niespokojnie, po czym osunął się po siedzeniu, marząc o tym by przestała go tak przenikliwie lustrować tymi niebiesko-szarymi oczami. Brunetka jednak jeszcze raz zerknęła na niego z twarzą nie wyrażającą uczuć, by zaraz potem przenieść swój wzrok na towarzyszącą jej kobietę. Ktoś położył mu rękę na ramieniu. Podskoczył lekko, odwracając głowę, aby zobaczyć kto go poklepał. Stała za nim Abby, informując, że jego zamówienie jest już gotowe. Pokiwał tylko głową, po czym uprzednio płacąc, zabrał tekturowe tacki z kubkami i czym prędzej wybiegł z kawiarni.

~*~
- A może ta? Do twarzy ci w granacie - zapytała pani Grace.
Kolejny raz pokiwała przecząco głową.
- Musisz coś wybrać. Przecież nie pójdziesz na rozpoczęcie roku w jeans'ach z dziurami i w starej koszulce.
Szczerze mówiąc, to chętnie by to zrobiła, ale pokiwała twierdząco głową, żeby nie urazić swojej opiekunki. Od samego początku zaopiekowała się brunetką, podczas gdy inni wychowawcy traktowali ją z dystansem i poświęcali minimum uwagi. Kobieta wyciągnęła kolejną sukienkę.
- Ta jest cudowna i jeszcze do tego ta marynarka. Leć to przymierzyć - powiedziała, wręczając do ręki dziewczyny wieszaki z czarną kiecką i białą marynarką. Jess bezradnie pokiwała głową, ruszając w stronę przymierzalni. W końcu musiała się na coś zdecydować, choć najchętniej nic by nie kupowała. Stanęła w małym pomieszczeniu i zmieniła sobie swoje codzienne ubrania, na te ze sklepu. Wyglądała nie najgorzej, choć według niej, daleko było do perfekcji. Hahaha - w jej głowie rozległ się szyderczy śmiech. Ty nigdy nie będziesz wyglądać dobrze. Jesteś beznadziejna. Zobacz tu fałdka, tam fałdka, spójrz na swoje uda; jesteś po prostu gruba, ohydna. Nie widzisz tego, że odstraszasz wszystkich naokoło? Ten chłopak, który odwiedził sierociniec trzy dni temu nie pokazał się więcej; nawet ten blondyn z kawiarni uciekł na twój widok. W jej oczach wezbrały łzy. Ten pieprzony głos ma rację. Cholera! - pomyślała. Przecież to oczywiste, że mam rację - zaszydził. Przebrała się w swoje ciuchy i z wieszakami w ręce wyszła. Pani Grace była zawiedziona, że brunetka nie wyszła do niej w sukience, ale nie dała tego po sobie poznać.
- To co, bierzemy? - zapytała wesoło.
Jessica pokiwała twierdząco głową.
- To teraz idziemy po buty!

~*~
Jechali czarną limuzyną. Daniel z zamkniętymi oczami i słuchawkami na uszach opierał się o drzwi pojazdu. James i Jai grali w jakąś niezrozumiałą grę, a Beau obserwował ich i głośno komentował przebieg rozgrywki. Tylko Luke nie wiedział co ma robić. Samochód stanął w długim korku ciągnącym się przez ulice Londynu. Średni z Brooks'ów wyjrzał przez okno, obserwując kolorowe szyldy sklepów i szare kamienice. Leniwie przesunął wzrok i zobaczył starszą kobietę wychodzącą z jednego z butiku. Za sobą ciągnęła młodą, ładną brunetkę, która patrzyła się przed siebie pustym wzrokiem. Ta pierwsza powiedziała coś, ale młodsza zdawała się tego nie słyszeć. Obserwował je, kiedy żwawym tępem szły przed siebie i jak przez mgłę usłyszał głos Beau.
- Wygrał! Nie wierzę, proszę państwo, czy w to widzieliście?! W takim pięknym stylu!
- Nie wrzeszcz tak - skarcił go z przedniego siedzenia Paul.
- Gdzie my właściwie jedziemy? Nie wygląda mi to na drogę do domku na przedmieściach - zainteresował się Jai.
- Ech... Niedawno zadzwonił do mnie Steven i powiedział, że mam jak najszybciej przyjechać do studio. To potrwa tylko chwilę i zaraz potem jedziemy do domu.
- No dobra.Chyba nie mamy wyjścia, co?
- Nie, nie macie.

~*~
Weszły do, kolejnego już sklepu obuwniczego. Tak samo, jak w przypadku sukienki, Jessica nie mogła się zdecydować, a raczej nie chciała.
- To jest ostatni sklep, w nim musisz już sobie coś kupić! - wykrzyczała pani Grace.
Brunetka tylko pokiwała głową. Ruszyła w głąb alejki z balerinami, ale jej opiekunka złapała ją za łokieć i zaprowadziła do obcasów i koturn. Osiemnastolatka zaczęła gwałtownie machać głową i się wyrywać na znak protestu, jednak starsza kobieta miała żelazny uścisk. Złapała do ręki dwie pary butów, jedne strasznie wysokie szpilki granatowe z białą kokardką na palcach, oraz równie wysokie czarne lity z ćwiekami na pięcie. Jess zrobiła minę męczennika i wskazała na czarne buty. Przymierzyła je, po czym wcisnęła je razem z pudełkiem do ręki pani Grace, a sama zniknęła w głębi sklepu. Opiekunka wzruszyła ramionami i ustawiła się na końcu kolejki do kasy. Po chwili podbiegła do niej jej podopieczna i wręczyła pudełko z płaskimi balerinkami, patrząc na nią błagalnym spojrzeniem.
- Och, no dobrze, ale ja ci mówię, kiedyś za te koturny, to ty mi podziękujesz.
Pokiwała gorliwie głową, zadowolona, że udało jej się kupić 'bezpieczne' obuwie, w którym się nie zabije.

~*~
Niall wpadł do studia z bladą twarzą. W trzęsących się rękach trzymał tackę z kawami, które w szaleńczym biegu blondyna trochę się rozlały. Nie zważając na stróżkę gorącego płynu spływającego po ręce, postawił napoje na szklanym stoliku i opadł na jeden z wygodnych, skórzanych foteli. Reszta zespołu patrzyła na niego zdziwionym wzrokiem w ciszy. Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i stanął w nich wysoki mężczyzna. Za jego plecami stało pięciu oszołomionych chłopaków. Paul wszedł do pokoju i gestem ręki przywołał resztę. Wchodzili kolejno, a manager od razu ich przedstawiał.
-... i ostatni Daniel Sahyounie. W skrócie Janoskians, nasze nowe gwiazdy. Tam w rogu, przy konsoli siedzi Steven, nasz dźwiękowiec. A ci tu to One Direction, zapewne ich kojarzycie.
Pokiwali twierdząco głowami. Zayn przyjrzał się dokładnie jednemu z nich. Miał on minę zbliżoną do wyrazu twarzy Horana, też był przeraźliwie blady, a oczy omal nie wypadły mu z orbit.
- To co tam, młodzieży?! - zapytał się pogodnie Paul, nie zauważając dziwnych min chłopaków i ciszy panującej w studio.
- Och, cześć Paul - ocknął się Steven - posłuchaj nowej piosenki. Może być?
Z głośników rozległa się przyjemna dla uszu melodia. Menager pokiwał twierdząco głową, mrucząc coś do siebie pod nosem.
- Dobrze, myślę że należy wam się wolne do końca tygodnia - powiedział, po czym wyszedł.
Skołowani Australijczycy podążyli za nim, żegnając się skinieniem głowy z resztą. Gdy drzwi się zamknęły, grad pytań spadł na farbowanego. Ten tylko patrzył się przed siebie pustym wzrokiem, nawiasem mówiąc na ścianę, gdzie wisiała pusta ramka na zdjęcia, nie wiadomo po co. Liam uciszył wszystkich ruchem ręki.
- Co się stało blondasku? - zapytał delikatnie, z nutą zainteresowania.
- Wi...widzia...widziałem a-anioła - wydukał.
Zayn i Louis spojrzeli na siebie zdumionym wzrokiem. Harry natomiast, opierając się na rękach, obserwował Niall'a z zafascynowaniem.
- Jak to anioła? 
Louis parsknął przytłumionym śmiechem.
- On naprawdę jest taki głupi, czy tylko udaje? - wyszeptał do Malika.
- Była w kawiarni... Taka piękna... Smutek bił od niej na kilometr... Starsza pani... Uciekłem... Przeszywała mnie wzrokiem... Cudowna... - bełkotał nieskładnie Horan, nie zważając na pytanie Styles'a i szepty Tomlinsona.
- Och, stary... - westchnął Liam.

~*~
Rzuciła torby z zakupami na łóżko, po czym usiadła na drewnianym krześle, ściągając buty z nóg. Rozmasowała stopy, po pięciogodzinnym bieganiu po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na początek roku szkolnego. Co z tego, że miała na sobie swoje wysłużone czarne trampki, skoro najwyraźniej pani Grace postanowiła ją przeciągnąć po całym Londynie? Spojrzała na zegarek i przeklęła w myślach. Szybko pobiegła korytarzem do schodów prowadzących do holu, skąd szybko można było dostać się do jadalni. W połowie drogi zdała sobie jednak sprawę, że nie jest głodna, a nikt nie zauważy jej  nieobecności. Nawet jeśli, pani Grace wstawi się za nią, że nie zdążyła, z powodu zakupów, w co będzie święcie wierzyła. Korzystając z jednej z tych nielicznych chwil braku nadzoru, zapewnionej dobrą wymówką popędziła na zapomniane trzecie piętro. Niegdyś były tu sale lekcyjne, gdzie dzieci się uczyły, jak w normalnej szkole, jednak z biegiem lat wszystko się pozmieniało i zapomniano o najwyższym z pięter. Teraz dzieci były wysyłane do publicznych placówek. Istniały jednak pewne wyjątki, do których do niedawna zaliczała się Jessica. Dzieci niezdolne do uczęszczania do szkół w normalnym trybie miały prywatnych nauczycieli, dopóki ich stan się nie poprawił. Wtedy one także zostały posyłane do normalnych placówek. Jess nie była z tego powodu zbytnio zadowolona, ale niestety musiała się podporządkować. Weszła przez obdrapane drzwi do sali, która niegdyś była pewnie biologiczna, ponieważ w kącie stal zakurzony szkielet, a na szafkach stały przeróżne akwaria i klatki. Osiemnastolatka podeszła do jednego z okien i uprzednio przetarłszy parapet rękawem swojej czarnej bluzy, usiadła na nim. Wyjrzała przez okno na zachmurzone, szare niebo z którego sączyła się mżawka. Patrzyła jak krople deszczu spływały po brudnym oknie i myślała nad swoim nędznym życiem, które było w kolorach burzowych chmur.

piątek, 2 maja 2014

1. Początek historii pisanej łzami

"The dreams in which I'm dying
Are the best I've ever had."

~*~
Biegła przez ciemny las, co rusz sprawdzając czy jej prześladowcy nadal za nią podążają. Ubrana była w długą suknię ślubną, która co chwila zaczepiała się o konary drzew, utrudniając ucieczkę. Całe ręce i przód sukni umazane były szkarłatną krwią. Nie wiedziała co się dzieję, w głowie miała tylko jedną myśl: Uciekaj! Kolejny raz odwróciła głowę, przez co przewróciła się, raniąc zakrwawione ręce i drąc tren sukni. Jej fryzura była już kompletnie zrujnowana, krople potu pojawiły się na twarzy, niszcząc staranny makijaż. Usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk, bardzo możliwe, że należący do niej.
- Chodź tu! Ta suka tu leży!
Nadbiegło dwóch mężczyzn, każdy wysoki i muskularny. Jeden z nich szarpnął ją za włosy, zmuszając do wstania. Wolną ręką trzymał jej dłonie, uniemożliwiając ucieczkę. Brunetka zaczęła się szarpać, a wtedy drugi z oprawców uderzył ją w twarz, a następnie w brzuch. Dziewczyna splunęła w bok, z przerażeniem zauważając, że pluje własną krwią, po czym znów spróbowała się uwolnić. Tracąc cierpliwość, trzymający ją mężczyzna zacieśnił uścisk na jej włosach, mocniej je pociągając. Syknęła z bólu.
- Hej! Zostawcie ją! - krzyknął jakiś chłopak, zaczynając biec w stronę pobitej dziewczyny.
Prześladowcy puścili ją gwałtownie, przez co ona kolejny raz osunęła się na kolana. Oprawcy uciekli, a chwilę później dotarł do niej wybawca. Miał niesamowicie melodyjny głos, z drobną chrypą. Przejechała wzrokiem po ciele mężczyzny. Jego sylwetka była umięśniona, mogła się założyć, że wypracował sobie ją długimi godzinami na siłowni. Biały T-shirt odsłaniał jego ręce, ciasno pokryte tatuażami. Bardzo żałowała, że stał w cieniu, kilka kroków od niej, bo przez to nie mogła ujrzeć jego twarzy.
- Nic ci się nie stało?
Już miała powiedzieć mu jakąś kąśliwą uwagę, gdy zrobił krok do przodu i ...

Budzik Claire zaczął piszczeć. Poderwała się gwałtownie, całkowicie wybudzając się  koszmaru. Jej klatka piersiowa gwałtownie falowała. Spojrzała w stronę łóżka współlokatorki. Blondynka, nie przejmując się tym, że właśnie po pokoju roznosiło się irytujące pikanie, wciąż smacznie pochrapywała, rozwalona na całej powierzchni łóżka. Brunetka uspokoiła oddech, ponownie opadając na poduszki.

~*~
Pięciu chłopaków stanęło na najbardziej ruchliwej ulicy Melbourne. Sami jeszcze nie wiedzieli co chcą zrobić, właściwie mieli nadzieję, że wpadnie im do głowy głupi pomysł. Tak głupi, że aż zabawny, żeby mogli go nagrać i wrzucić na Youtube. Niektórzy przechodnie patrzyli na nich ze strachem, bądź też z podziwem. Tak, oni już się przekonali, do czego zdolni są ci młodzieńcy. Niektóre dziewczyny uśmiechały się do nich zalotnie, próbując zwrócić na siebie ich uwagę, ale oni zdawali się tego nie zauważać. Weszli do jednej z licznych kawiarni, gdzie kelner spojrzał na nich z lekkim uśmiechem.
- To co tym razem; zaczniecie tańczyć na stole, czy odstraszać klientów? - zapytał ironicznie.
- No właśnie w tym problem, że nie wiemy, co mamy robić - jęknął żałośnie jeden z bliźniaków, przygryzając wargę, w której był kolczyk.
- I chwała za to - mruknął kelner.
Vincent pracował w tej kawiarni od dłuższego czasu i był świadkiem wielu odpałów chłopaków. Był dla nich opryskliwy, często się z nimi droczył, udając że ich nie lubi. Tak naprawdę śmieszyły go te wszystkie scenki, a chłopaków podziwiał za odwagę. Oni wiedzieli o tym, a on wiedział że oni wiedzą, ale bardzo polubili te swoje małe sprzeczki. Prawdę mówiąc Vincent nie raz, nie dwa podsunął chłopakom świetne pomysły. Tak było i tym razem.
- No nie wiem, może spariodiujcie jakąś piosenkę. Albo polatajcie po ulicy prosząc różne osoby o autograf i nagrajcie ich reakcje?
- Hej, to nie jest taki zły pomysł, z tymi autografami, ale to kiedy indziej. Ja to bym pośpiewał w metrze - rozmarzył się Beau.
Zgodnie z wolą najstarszego, ale zarazem najgłupszego* członka The Janoskians udali się na peron.  Daniel włączył kamerę i na trzy cztery zaczęli mówić:
- Hey guys! We are The Janoskians and...
~*~
Promienie słońca wpadały przez zakurzone okno oświetlając twarz leżącej dziewczyny. Na parapecie za brudną szybą przysiadł mały ptaszek, ćwierkając radośnie; na ulicy rozlegał się codzienny gwar miejski. Robotnicy ruszyli do pracy, uruchamiając młoty pneumatyczne, które hałasowały niemiłosiernie. Jakiś samochód zatrąbił przeciągle, na niespieszących się przechodniów, nie zważając na zakaz trąbienia. Za drzwiami pokoju, na korytarzu, słychać było podniecone rozmowy i szmer gorączkowych szeptów innych mieszkańców. Zirytowana otworzyła oczy.  Już od godziny próbowała ponownie zasnąć, ale najwyraźniej cały wszechświat sprzymierzył się przeciwko niej. Denerwował ją najcichszy szelest, co dopiero mówić o radosnych rozmowach, wesołych śmiechach ludzi cieszących się nadchodzącą wiosną. Ona nie umiała się cieszyć z życia i to ją najbardziej irytowało. Nie umiała wyrwać się z klatki, którą sama zbudowała i zabezpieczyła. Zazdrościła innym ludziom wszystkiego, poczynając od najdrobniejszych gestów, kończąc na silnych uczuciach. Nie widząc innej możliwości, wstała z łóżka i biorąc pierwsze z brzegu ubrania ruszyła do łazienki na końcu korytarza, by po chwili się tam znaleźć. Na jej nieszczęście było to wspólne pomieszczenie, więc mimo tego, że chwilowo nikogo tam nie było, musiała się pośpieszyć. Umyła się, uczesała i ubrała, po czym wróciła do pokoju, który dzieliła wraz z Claire. Ich strony bardzo się różniły, tak samo jak osobowości. Dwunastolatka była pozytywnie nastawiona do życia, pełna optymizmu, kochająca śmiech i zabawę. Brunetka była jej całkowitym przeciwieństwem; ponura, zamknięta w sobie. Usiadła na swoim łóżku, sprawdzając godzinę na staromodnym budziku jej współlokatorki. Śniadanie zaczynało się za pół godziny, a Claire poszła do sąsiedniego pokoju w którym mieszkała jej rówieśniczka Rachel. Wyciągnęła więc spod materaca podniszczony szkicownik, który przeszedł z nią najgorsze chwile i zaczęła szkicować coś, co nie dawało jej spokoju. Sylwetkę mężczyzny ze snu.

~*~
Trzech dwudziestolatków leżało na kanapie przed cicho włączonym telewizorem, w którym aktualnie leciały reklamy. Blondyn cicho pochrapywał na ramieniu szatyna. Ten z kolei patrzyła się tępym wzrokiem w migający ekran. Ostatni z nich siedział z nogami rozwalonymi na stoliku do kawy i bawił się swoim czarnym smartphone'm. Zapowiadał się leniwy dzień spędzony na leczeniu kaca z wczorajszej imprezy. Wprawdzie żaden nie wypił dużo, ale to wystarczyło, aby następnego dnia czuć irytujące pulsowanie w czaszce. Wszyscy trzej czekali, aż szanowny Louis obudzi się i ruszy swoją leniwą dupę do kuchni, aby zrobić im 'magiczny' napój, który uśmierzy rwący ból. W myślach przeklinali go, że uparł się jak osioł i nie chciał zdradzić im tajemnego przepisu, twierdząc, że lepiej będzie jeśli nie będą wiedzieli z czego ów mikstura się składa. Nagle do pokoju wpadł, nie wymieniony wyżej chłopak, z burzą loków na głowie.
- Zapomnieliśmy o sierocińcu! - zawył Harry na wejściu.
Głowa Nialla spadła na kolana Liama, przez nagły wybuch nowo przybyłego, jednak zaraz po tym poderwała się, patrząc na wszystkich nieobecnym wzrokiem. Mulat ukrył parsknięcie śmiechu, udając że kaszle.
- Jeśli już to najwyraźniej ty zapomniałeś, a poza tym: o czym ty gadasz? I proszę cię, ciszej. Niedługo doprowadzisz naszego biednego Niallera do zawału.
- Och, sorry. Pamiętacie jak Paul do mnie dzwonił wczoraj przed imprezą? Powiedział mi wtedy, że dziś w ramach czegoś tam jedziemy do sierocińca, pomagać personelowi w opiece i kazał mi to przeka...
Harry uderzył się ręką w czoło, wydając głuchy plask. Właśnie uświadomił sobie, że w całym ferworze dotyczącym przygotowań do balangi, zapomniał o najważniejszej części telefonu ich managera. Niall zdusił śmiech. 
- I teraz nam to mówisz? - nie wytrzymał Zayn.
- Wcześniej zapomniałem - powiedział wyraźnie skruszony, drapiąc się po głowie.
- No jasne, tylko coś tobie powiedzieć, Harry - prychnął mulat.

~*~
Odniosła talerz po jakże 'pożywnym' śniadaniu. Miała ochotę zwrócić zawartość swojego żołądka, ale powstrzymała odruch wymiotny. Prawdę mówiąc nie zjadła dużo; jej porcję można było nazwać mikroskopijną, jednak i tak chciała wymiotować. Nie zrobiła tego, ponieważ poprzedniego dnia prawie nic nie zjadła, a nie chciała zemdleć i znów trafić do pielęgniarki. Szczerze, dziwiła się, że jeszcze nie zauważyli, że stopniowo przestaje jeść. Już miała wychodzić z zatłoczonej stołówki, kiedy usłyszała krzyk. Stanęła przed drzwiami i zmarszczyła brwi.
- Jessica, czekaj! - krzyczała jej współlokatorka.
Osiemnastolatka chwilę poczekała na młodszą koleżankę i razem ruszyły szarym korytarzem do swojego pokoju.

~*~
Czarny suv stanął przed dużym, szarym gmachem. Ze środka wypadło pięciu chłopaków; każdy inny, ale na swój sposób przystojny. Wszyscy mieli na nosach okulary przeciwsłoneczne, ochraniające ich oczy, przed zdradliwymi promieniami słońca. Spojrzeli na budynek, w którym mieli spędzić cały dzień i jak na zawołanie skrzywili się. Ze środka wyszła elegancko ubrana kobieta, trochę po czterdziestce z blond włosami, schludnie uczesanymi w koka. Stanęła przed nimi wyciągając wypielęgnowaną dłoń w ich stronę.
- Witam, nazywam się Jeanine Scott i jestem dyrektorką tego ośrodka. Nie musicie się przedstawiać, dobrze znam wasze imiona i nazwiska, a nawet daty urodzenia, ponieważ niektóre podopieczne są waszymi fankami - zaśmiała się perliście. 
Uścisnęła każdemu rękę.
- Zapraszam do środka - uśmiechnęła się promiennie, po czym ruszyła w stronę drzwi.

~*~
Claire stała przed niewielkim lusterkiem wiszącym niedaleko drzwi. Nieudolnie próbowała zapleść sobie warkocza francuskiego, jednak cały czas włosy jej się plątały.
- Jess, mogłabyś...?
Osiemnastolatka pokiwała głową, wyrywając się z lektury. Zaznaczyła stronę, na której skończyła, po czym odłożyła książkę na szafkę przy łóżku. Podeszła do blondynki, stając za nią i odbierając od niej szczotkę.
Zaczęła rozczesywać jej długie włosy, kiedy dwunastolatka powiedziała:
- Wiesz, kto ma być dzisiaj u nas? - zapytała niewinnie.
Brunetka pokiwała przecząco głową.
- One Direction.
Blondynka bacznie obserwowała reakcję swojej współlokatorki w lustrze. Oczy Jess momentalnie się rozszerzyły. Claire uważnie lustrowała twarz Jessici. Ta natomiast związała tylko końcówkę warkocza gumką, oddała szczotkę, po czym wróciła na swoje poprzednie miejsce ponownie zatapiając się w lekturze.

~*~
Siedzieli w domu braci Brooks i oglądali horror. Byli zadowoleni, że udało im się nakręcić dobry filmik, nadający się do wstawienia na Youtube. Właśnie mieli dowiedzieć się, kto zabił Debby i Rayan'a, gdy rozległ się specyficzny dźwięk przychodzącego połączenia. Wszyscy jak na zawołanie podskoczyli, po czym złapali się za serca. Beau zaczął szukać komórki, a Jai zatrzymał film. W końcu najstarszemu z grupy udało się zlokalizować dzwoniące urządzenie i odebrać w ostatniej chwili.
- Halo? - zapytał głupio.
James parsknął śmiechem.
- Mówi się słucham, idioto - szepnął.
- To znaczy: słucham? - poprawił się Beau, groźnie patrząc na przyjaciela.
- Dzień dobry, nie obudziłem pana?
- Raczej dobry wieczór i nie, nie obudził mnie pan. Właściwie, dlaczego miałby mnie pan budzić? Jest dopiero osiemnasta.
Tym razem pozostała czwórka parsknęła razem.
- Ach.. Przepraszam, ale dzwonię z Londynu, u nas jest jakaś dziewiąta, a ja nie pojmuję tych stref czasowych.
- Mhm. A mogę wiedzieć po co pan dzwoni?
- Chciałbym zaproponować waszej grupie kontrakt, oczywiście jeśli jesteście tym zainteresowani.
- Co?! OMG... To nie są jakieś żarty?
- Nie, to nie są żarty. Tylko jest mały szkopuł, jeśli chcecie podpisać ten kontrakt, musicie przylecieć do Londynu i bardzo możliwe, że w nim zamieszkać.
- Och, przedyskutuję to z chłopakami, ale wstępnie się zgadzamy - powiedział oszołomiony - jutro do pana oddzwonię z ostateczną decyzją, dobrze?
- Oczywiście, dobra noc.
- Dobra noc.
Chłopaki przysłuchiwali się tej rozmowie z zaciekawieniem. 
- Jedziemy do Londynu, boys! - wrzasnął Beau, rzucając komórkę na stolik.

~*~
- A więc, na czym będzie polegała nasza pomoc? - zapytał Louis.
- Nie zaczyna się zdania od 'a więc...' - skarcił go Liam.
- To było pytanie, więc się nie liczy - odpysknął najstarszy, pokazując język szatynowi.
Właśnie siedzieli w gabinecie Jeanine i czekali na dalsze instrukcje. Czuli się, jakby znowu znaleźli się w szkole i wylądowali na dywaniku u dyrektora.
- Przed obiadem obejdźcie wszystkie pokoje, poświęćcie każdemu chwilę uwagi, to sprawia, że czują się lepiej - uśmiechnęła się smutno - podzielcie się na dwie, że tak powiem, grupy, bo inaczej nie wyrobicie się do obiadu. Później będą zajęcia integracyjne w świetlicy, gdzie będziecie ich pilnować i zabawiać. Dobrze?
- Dobrze! - powiedzieli wszyscy chórem.
Wyszli z gabinetu.
- Wy idźcie na pierwsze piętro, a my pójdziemy na drugie, OK? Widzimy się w tym samym miejscu przed obiadem - powiedział Liam, po czym wraz z Niall'em i Louis'em poszli w kierunku schodów.
Jako że gabinet znajdował się na pierwszym piętrze, chłopaki nie musieli dużo chodzić.
- To co, im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy - wyszczerzył się głupio Harry.
- O Boże... To będzie długi dzień - westchnął mulat, wznosząc oczy do nieba - chodźmy.

~*~
Jessica siedziała na łóżku kończąc szkic mężczyzny ze snu. Nie miał on głowy, ponieważ nie mogła sobie jej przypomnieć. Pamiętała jedynie, że pod sam koniec na zaledwie parę sekund ujrzała jego twarz i jak na złość zapomniała. Coś podpowiadało jej, że był bardzo przystojny, ale cóż z tego, skoro to tylko chory wymysł jej wyobraźni. Schowała swój szkicownik pod materac i przeciągnęła się. Plecy strasznie jej zesztywniały od siedzenia bez ruchu. Claire znów poszła do Rachel i jeszcze nie wróciła. Jess nie miała do niej o to pretensji, nawet było jej to na rękę. Zaschło jej w gardle, więc wstała z łóżka i ruszyła w stronę drzwi, aby pójść do kuchni i zaparzyć sobie herbaty. Przechodząc koło szafy, uderzyła w jej kant, przez co pudełko po butach, znajdujące się na nim spadło. Otworzyło się w locie i na ziemię spadły różne zdjęcia i dokumenty. Uklękła i szybko zaczęła zbierać porozrzucane rzeczy, nie patrząc na nie. Nie była jeszcze gotowa. Potrzebuje jeszcze trochę czasu. Psycholożka mówiła, że to już najwyższy czas, ale ona nie potrafiła. W oczach zebrały jej się łzy, by zaraz potem spłynąć po twarzy. Niecierpliwym ruchem przetarła policzki. Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Musi się uspokoić, bo nie wydostanie się z pułapki zwanej wspomnieniami. Nie może zacząć panikować. Zamknęła pudełko i włożyła go na szafę, przedtem stając na krześle od biurka. Znowu ktoś zapukał. Przewróciła zirytowana oczami i ruszyła do drzwi.

~*~
Stał przed drzwiami z numerem 105. Jak w jakimś pieprzonym hotelu pomyślał. Szkoda tylko że to nie jest hotel. Nie wiedział, czy ma ponownie pukać, czy też odejść, zakładając, że w środku nikogo nie ma. Podniósł jednak jeszcze raz dłoń zwiniętą w pięść i już miał pukać, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły. Stała w nich niewysoka brunetka; jej twarz była na wysokości jego brody. Powoli podniosła głowę i zamarła. Wykorzystał ten moment, żeby się jej przyjrzeć. Miała duże niebieskie oczy; mały, zgrabny, zadarty nosek i słodkie, malinowe usta. Na nosie i policzkach miała kilka piegów. Jej blada cera wyraźnie odcinała się od długich fal ciemnych włosów. Wyglądała na siedemnaście, osiemnaście lat. Po chwili się ocknęła, jej oczy się rozszerzyły, zaczęła potrząsać głową, jakby próbowała się pozbyć jakiejś natrętnej myśli. Za nim zdążył się odezwać, zatrzasnęła drzwi tuż przed jego nosem. Stojący za nim Harry zaczął się śmiać.
- Och... Zamknij się już - burknął Zayn. 

~*~
To niemożliwe. To na pewno tylko kolejny chory sen - powtarzała w myślach. Bo jak wyjaśnić to, że kiedy otworzyła drzwi, stał przed nią jej chłopak ze snów? To przecież niedorzeczne. TY jesteś niedorzeczna - syknął znienawidzony przez nią głosik. Myślisz, że co? Że przyszedł żeby cię uratować? Ciebie na da się już uratować. Przecież on tu jest wyłącznie dlatego, że mu kazano. A ty jesteś moja. Jesteśmy tu tylko we dwoje. Sama nas tu zamknęłaś; to ty tak wybrałaś. Nie ma już odwrotu, nie ma innej alternatywy. Jesteś ze mną uwięziona w tej klatce - szydził. On ci nie pomoże, nie pomoże ci, nie pozwolę na to! Zresztą i tak cię nie zechcę. Bo kto by ciebie chciał? Jesteś nic nie wartą sierotą. To i tak cud, że w tym śnie ci pomógł. W prawdziwym świecie nigdy nie zwróci na ciebie uwagi. Nigdy, nigdy, nigdy...

~*~
Stał ponury pod ścianą, obserwując jak Niall zabawia dzieci. Sam nie wiedział, czemu taki jest. A może wiedział... Nie widział ślicznej brunetki ani na obiedzie, ani tutaj, był bliski, aby zapytać Jeanine o nią, ale stwierdził, że coś mu się uroniło i że szybko o niej zapomni. Pochłonięty swoimi rozmyślaniami nie zauważył, że podeszli do niego jego przyjaciele z zespołu.
- Stary, co ci jest? - zapytał Liam.
- Nie mów że chodzi ci o tą dziewczynę - zaśmiał się Harry, ale widząc twarz przyjaciela, przestał.
- Jaką dziewczynę? - zaciekawił się Louis.
Chłopak z zielonymi oczami streścił całą opowieść w kilku zdaniach. Wszyscy popatrzeli na Zayn'a.
- Och, na zakochanie nic ci nie poradzę - westchnął szatyn.
- Wcale się nie zakochałem! - oburzył się mulat.
- Ta wcale - stwierdził Niall.
- Mówię ci że nie...
- Spokój! Jeanine mówiła, że możemy już jechać, więc grzecznie pożegnajcie się z dziećmi i wracamy do domu. Nie wiem jak wam, ale mi pęka głowa - zakończył rozmowę Liam.

-------------------------------------------------
* czy tylko ja zauważyłam analogię? Podpowiedź: One Direction.

Szablonownia