piątek, 23 maja 2014

2. Zmiany, z pozoru zwyczajne, mają w sobie głębszy sens

"Nothing happens
 without a reason."

~*~
Kochana córeczko!
   Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że stało się to, czego najbardziej się baliśmy: znaleźli nas. Na samym wstępie chcemy Cię przeprosić, za to, co przez nas musisz przeżywać; za to, że Cię opuściliśmy.
   Teraz jeszcze nie zrozumiesz, co się stało, ale wierzymy, że dasz sobie radę. W głównej siedzibie powinni wyjaśnić Ci to, co mogą, a nie będzie tego dużo. Kiedy staniesz się na tyle silna, po naszej stracie, odpowiedź sama do ciebie przyjdzie. Błagamy, nie szukaj jej na siłę. Pamiętaj, bez względu na wszystko musisz być silna, nie możesz się poddać. Musisz dać sobie radę i, na litość Boską, musisz być bezpieczna. Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze, od tego wszystko zależy. Pod żadnym pozorem nie zdejmuj medalionu, który daliśmy Ci na siedemnaste urodziny. Uwierz mi, to Ci może ocalić życie. Kiedy będziesz gotowa, wszystko się wyjaśni, Cynthia Ci pomoże, ale na razie nie zawracaj sobie tej ślicznej główki tym listem.
    Miej nas zawsze w swoim sercu, ale żyj dalej. I hej, uśmiechnij się! :)
Mama, Tata i Tomek
P.S. Kochamy Cię!

List upadł na podłogę. Był już trochę wyświechtany od ciągłego składania i rozkładania, w dodatku niektóre słowa były zniekształcone, przez słone łzy dziewczyny klęczącej obok. Drżącą ręką podniosła ukochany kawałek papieru i przytuliła go do piersi wdychając zapach atramentu i zwietrzałych perfum. Delikatnie włożyła list do koperty i przyłożyła go do ust.
Nie zapomnę. Ja też was kocham - pomyślała.

~*~
Pięciu chłopaków stało na jednym z londyńskich lotnisk, wypatrując starszego mężczyzny, który niebawem miał zostać ich managerem. Ledwo trzymali się na nogach, zmęczeni po kilkunasto-godzinnym locie z dwoma przesiadkami. Młodszy z bliźniaków usiadł na swojej walizce i przeciągle jęknął.
- To bez sensu.
Nagle najstarszy z grupy zaczął gorliwie machać. Po chwili reszta zrozumiała, o co chodzi, więc przyłączyła się do niego, nawet Jai wstał ze swojego miejsca spoczynku.
- Hej, sorry za spóźnienie, żona nie chciała mnie puścić. To co, zmęczeni? - usłyszeli wesoły głos Paula.
- Mhm... - wyjęczeli wszyscy.
- Czyli jedziemy prosto do domu?
- Tak. Właściwie która jest godzina? Straciłem poczucie czasu przez te strefy czasowe - wymamrotał James.
- Coś około 10.00.
- W nocy? - upewnił się Daniel.
- Nie, no co ty, jest dziesiąta rano - zaśmiał się Paul.
- O Boże...

~*~
Niall mocniej naciągnął kaptur na głowę. Co prawda nie padało, było nawet słonecznie, co w Londynie nie zdarza się za często, ale blondyn chciał uchronić się przed pożądliwymi spojrzeniami fanek. Poprawił zsuwające się okulary przeciwsłoneczne z nosa. Właśnie szedł do Starbucks'a po kawy dla całego zespołu, który od samego rana nagrywał kolejne piosenki na nową płytę w studiu nagraniowym. Przeklinał w myślach na swój słaby refleks, bo gdyby nie to, nie przegrałby w kamień, papier, nożyce i nie musiałby zapierdalać po kawy. Otworzył szklane drzwi, a w lokalu rozległ się delikatny dźwięk dzwoneczka. Podszedł do lady, za którą stała śliczna blondynka i złożył zamówienie. Abby, jak głosiła plakietka przypięta do jej służbowej bluzki, poinformowała go, że na takie duże zamówienie, będzie musiał chwilę poczekać. Usiadł z ponurą miną, przy jednym z najbliższych wolnych stolików. W tle leciała jakaś wesoła piosenka, której farbowany nie umiał zidentyfikować. Po pomieszczeniu rozszedł się, kolejny już raz, dźwięk dzwoneczka. Niall spojrzał w tamtą stronę, tchnięty jakimś dziwnym przeczuciem. W drzwiach zobaczył starszą kobietę, dziwnie znajomą, która ciągnęła za sobą piękną brunetkę. Owa dziewczyna skrzywiła się, po czym spojrzała prosto na Horana. Poruszył się niespokojnie, po czym osunął się po siedzeniu, marząc o tym by przestała go tak przenikliwie lustrować tymi niebiesko-szarymi oczami. Brunetka jednak jeszcze raz zerknęła na niego z twarzą nie wyrażającą uczuć, by zaraz potem przenieść swój wzrok na towarzyszącą jej kobietę. Ktoś położył mu rękę na ramieniu. Podskoczył lekko, odwracając głowę, aby zobaczyć kto go poklepał. Stała za nim Abby, informując, że jego zamówienie jest już gotowe. Pokiwał tylko głową, po czym uprzednio płacąc, zabrał tekturowe tacki z kubkami i czym prędzej wybiegł z kawiarni.

~*~
- A może ta? Do twarzy ci w granacie - zapytała pani Grace.
Kolejny raz pokiwała przecząco głową.
- Musisz coś wybrać. Przecież nie pójdziesz na rozpoczęcie roku w jeans'ach z dziurami i w starej koszulce.
Szczerze mówiąc, to chętnie by to zrobiła, ale pokiwała twierdząco głową, żeby nie urazić swojej opiekunki. Od samego początku zaopiekowała się brunetką, podczas gdy inni wychowawcy traktowali ją z dystansem i poświęcali minimum uwagi. Kobieta wyciągnęła kolejną sukienkę.
- Ta jest cudowna i jeszcze do tego ta marynarka. Leć to przymierzyć - powiedziała, wręczając do ręki dziewczyny wieszaki z czarną kiecką i białą marynarką. Jess bezradnie pokiwała głową, ruszając w stronę przymierzalni. W końcu musiała się na coś zdecydować, choć najchętniej nic by nie kupowała. Stanęła w małym pomieszczeniu i zmieniła sobie swoje codzienne ubrania, na te ze sklepu. Wyglądała nie najgorzej, choć według niej, daleko było do perfekcji. Hahaha - w jej głowie rozległ się szyderczy śmiech. Ty nigdy nie będziesz wyglądać dobrze. Jesteś beznadziejna. Zobacz tu fałdka, tam fałdka, spójrz na swoje uda; jesteś po prostu gruba, ohydna. Nie widzisz tego, że odstraszasz wszystkich naokoło? Ten chłopak, który odwiedził sierociniec trzy dni temu nie pokazał się więcej; nawet ten blondyn z kawiarni uciekł na twój widok. W jej oczach wezbrały łzy. Ten pieprzony głos ma rację. Cholera! - pomyślała. Przecież to oczywiste, że mam rację - zaszydził. Przebrała się w swoje ciuchy i z wieszakami w ręce wyszła. Pani Grace była zawiedziona, że brunetka nie wyszła do niej w sukience, ale nie dała tego po sobie poznać.
- To co, bierzemy? - zapytała wesoło.
Jessica pokiwała twierdząco głową.
- To teraz idziemy po buty!

~*~
Jechali czarną limuzyną. Daniel z zamkniętymi oczami i słuchawkami na uszach opierał się o drzwi pojazdu. James i Jai grali w jakąś niezrozumiałą grę, a Beau obserwował ich i głośno komentował przebieg rozgrywki. Tylko Luke nie wiedział co ma robić. Samochód stanął w długim korku ciągnącym się przez ulice Londynu. Średni z Brooks'ów wyjrzał przez okno, obserwując kolorowe szyldy sklepów i szare kamienice. Leniwie przesunął wzrok i zobaczył starszą kobietę wychodzącą z jednego z butiku. Za sobą ciągnęła młodą, ładną brunetkę, która patrzyła się przed siebie pustym wzrokiem. Ta pierwsza powiedziała coś, ale młodsza zdawała się tego nie słyszeć. Obserwował je, kiedy żwawym tępem szły przed siebie i jak przez mgłę usłyszał głos Beau.
- Wygrał! Nie wierzę, proszę państwo, czy w to widzieliście?! W takim pięknym stylu!
- Nie wrzeszcz tak - skarcił go z przedniego siedzenia Paul.
- Gdzie my właściwie jedziemy? Nie wygląda mi to na drogę do domku na przedmieściach - zainteresował się Jai.
- Ech... Niedawno zadzwonił do mnie Steven i powiedział, że mam jak najszybciej przyjechać do studio. To potrwa tylko chwilę i zaraz potem jedziemy do domu.
- No dobra.Chyba nie mamy wyjścia, co?
- Nie, nie macie.

~*~
Weszły do, kolejnego już sklepu obuwniczego. Tak samo, jak w przypadku sukienki, Jessica nie mogła się zdecydować, a raczej nie chciała.
- To jest ostatni sklep, w nim musisz już sobie coś kupić! - wykrzyczała pani Grace.
Brunetka tylko pokiwała głową. Ruszyła w głąb alejki z balerinami, ale jej opiekunka złapała ją za łokieć i zaprowadziła do obcasów i koturn. Osiemnastolatka zaczęła gwałtownie machać głową i się wyrywać na znak protestu, jednak starsza kobieta miała żelazny uścisk. Złapała do ręki dwie pary butów, jedne strasznie wysokie szpilki granatowe z białą kokardką na palcach, oraz równie wysokie czarne lity z ćwiekami na pięcie. Jess zrobiła minę męczennika i wskazała na czarne buty. Przymierzyła je, po czym wcisnęła je razem z pudełkiem do ręki pani Grace, a sama zniknęła w głębi sklepu. Opiekunka wzruszyła ramionami i ustawiła się na końcu kolejki do kasy. Po chwili podbiegła do niej jej podopieczna i wręczyła pudełko z płaskimi balerinkami, patrząc na nią błagalnym spojrzeniem.
- Och, no dobrze, ale ja ci mówię, kiedyś za te koturny, to ty mi podziękujesz.
Pokiwała gorliwie głową, zadowolona, że udało jej się kupić 'bezpieczne' obuwie, w którym się nie zabije.

~*~
Niall wpadł do studia z bladą twarzą. W trzęsących się rękach trzymał tackę z kawami, które w szaleńczym biegu blondyna trochę się rozlały. Nie zważając na stróżkę gorącego płynu spływającego po ręce, postawił napoje na szklanym stoliku i opadł na jeden z wygodnych, skórzanych foteli. Reszta zespołu patrzyła na niego zdziwionym wzrokiem w ciszy. Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i stanął w nich wysoki mężczyzna. Za jego plecami stało pięciu oszołomionych chłopaków. Paul wszedł do pokoju i gestem ręki przywołał resztę. Wchodzili kolejno, a manager od razu ich przedstawiał.
-... i ostatni Daniel Sahyounie. W skrócie Janoskians, nasze nowe gwiazdy. Tam w rogu, przy konsoli siedzi Steven, nasz dźwiękowiec. A ci tu to One Direction, zapewne ich kojarzycie.
Pokiwali twierdząco głowami. Zayn przyjrzał się dokładnie jednemu z nich. Miał on minę zbliżoną do wyrazu twarzy Horana, też był przeraźliwie blady, a oczy omal nie wypadły mu z orbit.
- To co tam, młodzieży?! - zapytał się pogodnie Paul, nie zauważając dziwnych min chłopaków i ciszy panującej w studio.
- Och, cześć Paul - ocknął się Steven - posłuchaj nowej piosenki. Może być?
Z głośników rozległa się przyjemna dla uszu melodia. Menager pokiwał twierdząco głową, mrucząc coś do siebie pod nosem.
- Dobrze, myślę że należy wam się wolne do końca tygodnia - powiedział, po czym wyszedł.
Skołowani Australijczycy podążyli za nim, żegnając się skinieniem głowy z resztą. Gdy drzwi się zamknęły, grad pytań spadł na farbowanego. Ten tylko patrzył się przed siebie pustym wzrokiem, nawiasem mówiąc na ścianę, gdzie wisiała pusta ramka na zdjęcia, nie wiadomo po co. Liam uciszył wszystkich ruchem ręki.
- Co się stało blondasku? - zapytał delikatnie, z nutą zainteresowania.
- Wi...widzia...widziałem a-anioła - wydukał.
Zayn i Louis spojrzeli na siebie zdumionym wzrokiem. Harry natomiast, opierając się na rękach, obserwował Niall'a z zafascynowaniem.
- Jak to anioła? 
Louis parsknął przytłumionym śmiechem.
- On naprawdę jest taki głupi, czy tylko udaje? - wyszeptał do Malika.
- Była w kawiarni... Taka piękna... Smutek bił od niej na kilometr... Starsza pani... Uciekłem... Przeszywała mnie wzrokiem... Cudowna... - bełkotał nieskładnie Horan, nie zważając na pytanie Styles'a i szepty Tomlinsona.
- Och, stary... - westchnął Liam.

~*~
Rzuciła torby z zakupami na łóżko, po czym usiadła na drewnianym krześle, ściągając buty z nóg. Rozmasowała stopy, po pięciogodzinnym bieganiu po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na początek roku szkolnego. Co z tego, że miała na sobie swoje wysłużone czarne trampki, skoro najwyraźniej pani Grace postanowiła ją przeciągnąć po całym Londynie? Spojrzała na zegarek i przeklęła w myślach. Szybko pobiegła korytarzem do schodów prowadzących do holu, skąd szybko można było dostać się do jadalni. W połowie drogi zdała sobie jednak sprawę, że nie jest głodna, a nikt nie zauważy jej  nieobecności. Nawet jeśli, pani Grace wstawi się za nią, że nie zdążyła, z powodu zakupów, w co będzie święcie wierzyła. Korzystając z jednej z tych nielicznych chwil braku nadzoru, zapewnionej dobrą wymówką popędziła na zapomniane trzecie piętro. Niegdyś były tu sale lekcyjne, gdzie dzieci się uczyły, jak w normalnej szkole, jednak z biegiem lat wszystko się pozmieniało i zapomniano o najwyższym z pięter. Teraz dzieci były wysyłane do publicznych placówek. Istniały jednak pewne wyjątki, do których do niedawna zaliczała się Jessica. Dzieci niezdolne do uczęszczania do szkół w normalnym trybie miały prywatnych nauczycieli, dopóki ich stan się nie poprawił. Wtedy one także zostały posyłane do normalnych placówek. Jess nie była z tego powodu zbytnio zadowolona, ale niestety musiała się podporządkować. Weszła przez obdrapane drzwi do sali, która niegdyś była pewnie biologiczna, ponieważ w kącie stal zakurzony szkielet, a na szafkach stały przeróżne akwaria i klatki. Osiemnastolatka podeszła do jednego z okien i uprzednio przetarłszy parapet rękawem swojej czarnej bluzy, usiadła na nim. Wyjrzała przez okno na zachmurzone, szare niebo z którego sączyła się mżawka. Patrzyła jak krople deszczu spływały po brudnym oknie i myślała nad swoim nędznym życiem, które było w kolorach burzowych chmur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablonownia