piątek, 2 maja 2014

1. Początek historii pisanej łzami

"The dreams in which I'm dying
Are the best I've ever had."

~*~
Biegła przez ciemny las, co rusz sprawdzając czy jej prześladowcy nadal za nią podążają. Ubrana była w długą suknię ślubną, która co chwila zaczepiała się o konary drzew, utrudniając ucieczkę. Całe ręce i przód sukni umazane były szkarłatną krwią. Nie wiedziała co się dzieję, w głowie miała tylko jedną myśl: Uciekaj! Kolejny raz odwróciła głowę, przez co przewróciła się, raniąc zakrwawione ręce i drąc tren sukni. Jej fryzura była już kompletnie zrujnowana, krople potu pojawiły się na twarzy, niszcząc staranny makijaż. Usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk, bardzo możliwe, że należący do niej.
- Chodź tu! Ta suka tu leży!
Nadbiegło dwóch mężczyzn, każdy wysoki i muskularny. Jeden z nich szarpnął ją za włosy, zmuszając do wstania. Wolną ręką trzymał jej dłonie, uniemożliwiając ucieczkę. Brunetka zaczęła się szarpać, a wtedy drugi z oprawców uderzył ją w twarz, a następnie w brzuch. Dziewczyna splunęła w bok, z przerażeniem zauważając, że pluje własną krwią, po czym znów spróbowała się uwolnić. Tracąc cierpliwość, trzymający ją mężczyzna zacieśnił uścisk na jej włosach, mocniej je pociągając. Syknęła z bólu.
- Hej! Zostawcie ją! - krzyknął jakiś chłopak, zaczynając biec w stronę pobitej dziewczyny.
Prześladowcy puścili ją gwałtownie, przez co ona kolejny raz osunęła się na kolana. Oprawcy uciekli, a chwilę później dotarł do niej wybawca. Miał niesamowicie melodyjny głos, z drobną chrypą. Przejechała wzrokiem po ciele mężczyzny. Jego sylwetka była umięśniona, mogła się założyć, że wypracował sobie ją długimi godzinami na siłowni. Biały T-shirt odsłaniał jego ręce, ciasno pokryte tatuażami. Bardzo żałowała, że stał w cieniu, kilka kroków od niej, bo przez to nie mogła ujrzeć jego twarzy.
- Nic ci się nie stało?
Już miała powiedzieć mu jakąś kąśliwą uwagę, gdy zrobił krok do przodu i ...

Budzik Claire zaczął piszczeć. Poderwała się gwałtownie, całkowicie wybudzając się  koszmaru. Jej klatka piersiowa gwałtownie falowała. Spojrzała w stronę łóżka współlokatorki. Blondynka, nie przejmując się tym, że właśnie po pokoju roznosiło się irytujące pikanie, wciąż smacznie pochrapywała, rozwalona na całej powierzchni łóżka. Brunetka uspokoiła oddech, ponownie opadając na poduszki.

~*~
Pięciu chłopaków stanęło na najbardziej ruchliwej ulicy Melbourne. Sami jeszcze nie wiedzieli co chcą zrobić, właściwie mieli nadzieję, że wpadnie im do głowy głupi pomysł. Tak głupi, że aż zabawny, żeby mogli go nagrać i wrzucić na Youtube. Niektórzy przechodnie patrzyli na nich ze strachem, bądź też z podziwem. Tak, oni już się przekonali, do czego zdolni są ci młodzieńcy. Niektóre dziewczyny uśmiechały się do nich zalotnie, próbując zwrócić na siebie ich uwagę, ale oni zdawali się tego nie zauważać. Weszli do jednej z licznych kawiarni, gdzie kelner spojrzał na nich z lekkim uśmiechem.
- To co tym razem; zaczniecie tańczyć na stole, czy odstraszać klientów? - zapytał ironicznie.
- No właśnie w tym problem, że nie wiemy, co mamy robić - jęknął żałośnie jeden z bliźniaków, przygryzając wargę, w której był kolczyk.
- I chwała za to - mruknął kelner.
Vincent pracował w tej kawiarni od dłuższego czasu i był świadkiem wielu odpałów chłopaków. Był dla nich opryskliwy, często się z nimi droczył, udając że ich nie lubi. Tak naprawdę śmieszyły go te wszystkie scenki, a chłopaków podziwiał za odwagę. Oni wiedzieli o tym, a on wiedział że oni wiedzą, ale bardzo polubili te swoje małe sprzeczki. Prawdę mówiąc Vincent nie raz, nie dwa podsunął chłopakom świetne pomysły. Tak było i tym razem.
- No nie wiem, może spariodiujcie jakąś piosenkę. Albo polatajcie po ulicy prosząc różne osoby o autograf i nagrajcie ich reakcje?
- Hej, to nie jest taki zły pomysł, z tymi autografami, ale to kiedy indziej. Ja to bym pośpiewał w metrze - rozmarzył się Beau.
Zgodnie z wolą najstarszego, ale zarazem najgłupszego* członka The Janoskians udali się na peron.  Daniel włączył kamerę i na trzy cztery zaczęli mówić:
- Hey guys! We are The Janoskians and...
~*~
Promienie słońca wpadały przez zakurzone okno oświetlając twarz leżącej dziewczyny. Na parapecie za brudną szybą przysiadł mały ptaszek, ćwierkając radośnie; na ulicy rozlegał się codzienny gwar miejski. Robotnicy ruszyli do pracy, uruchamiając młoty pneumatyczne, które hałasowały niemiłosiernie. Jakiś samochód zatrąbił przeciągle, na niespieszących się przechodniów, nie zważając na zakaz trąbienia. Za drzwiami pokoju, na korytarzu, słychać było podniecone rozmowy i szmer gorączkowych szeptów innych mieszkańców. Zirytowana otworzyła oczy.  Już od godziny próbowała ponownie zasnąć, ale najwyraźniej cały wszechświat sprzymierzył się przeciwko niej. Denerwował ją najcichszy szelest, co dopiero mówić o radosnych rozmowach, wesołych śmiechach ludzi cieszących się nadchodzącą wiosną. Ona nie umiała się cieszyć z życia i to ją najbardziej irytowało. Nie umiała wyrwać się z klatki, którą sama zbudowała i zabezpieczyła. Zazdrościła innym ludziom wszystkiego, poczynając od najdrobniejszych gestów, kończąc na silnych uczuciach. Nie widząc innej możliwości, wstała z łóżka i biorąc pierwsze z brzegu ubrania ruszyła do łazienki na końcu korytarza, by po chwili się tam znaleźć. Na jej nieszczęście było to wspólne pomieszczenie, więc mimo tego, że chwilowo nikogo tam nie było, musiała się pośpieszyć. Umyła się, uczesała i ubrała, po czym wróciła do pokoju, który dzieliła wraz z Claire. Ich strony bardzo się różniły, tak samo jak osobowości. Dwunastolatka była pozytywnie nastawiona do życia, pełna optymizmu, kochająca śmiech i zabawę. Brunetka była jej całkowitym przeciwieństwem; ponura, zamknięta w sobie. Usiadła na swoim łóżku, sprawdzając godzinę na staromodnym budziku jej współlokatorki. Śniadanie zaczynało się za pół godziny, a Claire poszła do sąsiedniego pokoju w którym mieszkała jej rówieśniczka Rachel. Wyciągnęła więc spod materaca podniszczony szkicownik, który przeszedł z nią najgorsze chwile i zaczęła szkicować coś, co nie dawało jej spokoju. Sylwetkę mężczyzny ze snu.

~*~
Trzech dwudziestolatków leżało na kanapie przed cicho włączonym telewizorem, w którym aktualnie leciały reklamy. Blondyn cicho pochrapywał na ramieniu szatyna. Ten z kolei patrzyła się tępym wzrokiem w migający ekran. Ostatni z nich siedział z nogami rozwalonymi na stoliku do kawy i bawił się swoim czarnym smartphone'm. Zapowiadał się leniwy dzień spędzony na leczeniu kaca z wczorajszej imprezy. Wprawdzie żaden nie wypił dużo, ale to wystarczyło, aby następnego dnia czuć irytujące pulsowanie w czaszce. Wszyscy trzej czekali, aż szanowny Louis obudzi się i ruszy swoją leniwą dupę do kuchni, aby zrobić im 'magiczny' napój, który uśmierzy rwący ból. W myślach przeklinali go, że uparł się jak osioł i nie chciał zdradzić im tajemnego przepisu, twierdząc, że lepiej będzie jeśli nie będą wiedzieli z czego ów mikstura się składa. Nagle do pokoju wpadł, nie wymieniony wyżej chłopak, z burzą loków na głowie.
- Zapomnieliśmy o sierocińcu! - zawył Harry na wejściu.
Głowa Nialla spadła na kolana Liama, przez nagły wybuch nowo przybyłego, jednak zaraz po tym poderwała się, patrząc na wszystkich nieobecnym wzrokiem. Mulat ukrył parsknięcie śmiechu, udając że kaszle.
- Jeśli już to najwyraźniej ty zapomniałeś, a poza tym: o czym ty gadasz? I proszę cię, ciszej. Niedługo doprowadzisz naszego biednego Niallera do zawału.
- Och, sorry. Pamiętacie jak Paul do mnie dzwonił wczoraj przed imprezą? Powiedział mi wtedy, że dziś w ramach czegoś tam jedziemy do sierocińca, pomagać personelowi w opiece i kazał mi to przeka...
Harry uderzył się ręką w czoło, wydając głuchy plask. Właśnie uświadomił sobie, że w całym ferworze dotyczącym przygotowań do balangi, zapomniał o najważniejszej części telefonu ich managera. Niall zdusił śmiech. 
- I teraz nam to mówisz? - nie wytrzymał Zayn.
- Wcześniej zapomniałem - powiedział wyraźnie skruszony, drapiąc się po głowie.
- No jasne, tylko coś tobie powiedzieć, Harry - prychnął mulat.

~*~
Odniosła talerz po jakże 'pożywnym' śniadaniu. Miała ochotę zwrócić zawartość swojego żołądka, ale powstrzymała odruch wymiotny. Prawdę mówiąc nie zjadła dużo; jej porcję można było nazwać mikroskopijną, jednak i tak chciała wymiotować. Nie zrobiła tego, ponieważ poprzedniego dnia prawie nic nie zjadła, a nie chciała zemdleć i znów trafić do pielęgniarki. Szczerze, dziwiła się, że jeszcze nie zauważyli, że stopniowo przestaje jeść. Już miała wychodzić z zatłoczonej stołówki, kiedy usłyszała krzyk. Stanęła przed drzwiami i zmarszczyła brwi.
- Jessica, czekaj! - krzyczała jej współlokatorka.
Osiemnastolatka chwilę poczekała na młodszą koleżankę i razem ruszyły szarym korytarzem do swojego pokoju.

~*~
Czarny suv stanął przed dużym, szarym gmachem. Ze środka wypadło pięciu chłopaków; każdy inny, ale na swój sposób przystojny. Wszyscy mieli na nosach okulary przeciwsłoneczne, ochraniające ich oczy, przed zdradliwymi promieniami słońca. Spojrzeli na budynek, w którym mieli spędzić cały dzień i jak na zawołanie skrzywili się. Ze środka wyszła elegancko ubrana kobieta, trochę po czterdziestce z blond włosami, schludnie uczesanymi w koka. Stanęła przed nimi wyciągając wypielęgnowaną dłoń w ich stronę.
- Witam, nazywam się Jeanine Scott i jestem dyrektorką tego ośrodka. Nie musicie się przedstawiać, dobrze znam wasze imiona i nazwiska, a nawet daty urodzenia, ponieważ niektóre podopieczne są waszymi fankami - zaśmiała się perliście. 
Uścisnęła każdemu rękę.
- Zapraszam do środka - uśmiechnęła się promiennie, po czym ruszyła w stronę drzwi.

~*~
Claire stała przed niewielkim lusterkiem wiszącym niedaleko drzwi. Nieudolnie próbowała zapleść sobie warkocza francuskiego, jednak cały czas włosy jej się plątały.
- Jess, mogłabyś...?
Osiemnastolatka pokiwała głową, wyrywając się z lektury. Zaznaczyła stronę, na której skończyła, po czym odłożyła książkę na szafkę przy łóżku. Podeszła do blondynki, stając za nią i odbierając od niej szczotkę.
Zaczęła rozczesywać jej długie włosy, kiedy dwunastolatka powiedziała:
- Wiesz, kto ma być dzisiaj u nas? - zapytała niewinnie.
Brunetka pokiwała przecząco głową.
- One Direction.
Blondynka bacznie obserwowała reakcję swojej współlokatorki w lustrze. Oczy Jess momentalnie się rozszerzyły. Claire uważnie lustrowała twarz Jessici. Ta natomiast związała tylko końcówkę warkocza gumką, oddała szczotkę, po czym wróciła na swoje poprzednie miejsce ponownie zatapiając się w lekturze.

~*~
Siedzieli w domu braci Brooks i oglądali horror. Byli zadowoleni, że udało im się nakręcić dobry filmik, nadający się do wstawienia na Youtube. Właśnie mieli dowiedzieć się, kto zabił Debby i Rayan'a, gdy rozległ się specyficzny dźwięk przychodzącego połączenia. Wszyscy jak na zawołanie podskoczyli, po czym złapali się za serca. Beau zaczął szukać komórki, a Jai zatrzymał film. W końcu najstarszemu z grupy udało się zlokalizować dzwoniące urządzenie i odebrać w ostatniej chwili.
- Halo? - zapytał głupio.
James parsknął śmiechem.
- Mówi się słucham, idioto - szepnął.
- To znaczy: słucham? - poprawił się Beau, groźnie patrząc na przyjaciela.
- Dzień dobry, nie obudziłem pana?
- Raczej dobry wieczór i nie, nie obudził mnie pan. Właściwie, dlaczego miałby mnie pan budzić? Jest dopiero osiemnasta.
Tym razem pozostała czwórka parsknęła razem.
- Ach.. Przepraszam, ale dzwonię z Londynu, u nas jest jakaś dziewiąta, a ja nie pojmuję tych stref czasowych.
- Mhm. A mogę wiedzieć po co pan dzwoni?
- Chciałbym zaproponować waszej grupie kontrakt, oczywiście jeśli jesteście tym zainteresowani.
- Co?! OMG... To nie są jakieś żarty?
- Nie, to nie są żarty. Tylko jest mały szkopuł, jeśli chcecie podpisać ten kontrakt, musicie przylecieć do Londynu i bardzo możliwe, że w nim zamieszkać.
- Och, przedyskutuję to z chłopakami, ale wstępnie się zgadzamy - powiedział oszołomiony - jutro do pana oddzwonię z ostateczną decyzją, dobrze?
- Oczywiście, dobra noc.
- Dobra noc.
Chłopaki przysłuchiwali się tej rozmowie z zaciekawieniem. 
- Jedziemy do Londynu, boys! - wrzasnął Beau, rzucając komórkę na stolik.

~*~
- A więc, na czym będzie polegała nasza pomoc? - zapytał Louis.
- Nie zaczyna się zdania od 'a więc...' - skarcił go Liam.
- To było pytanie, więc się nie liczy - odpysknął najstarszy, pokazując język szatynowi.
Właśnie siedzieli w gabinecie Jeanine i czekali na dalsze instrukcje. Czuli się, jakby znowu znaleźli się w szkole i wylądowali na dywaniku u dyrektora.
- Przed obiadem obejdźcie wszystkie pokoje, poświęćcie każdemu chwilę uwagi, to sprawia, że czują się lepiej - uśmiechnęła się smutno - podzielcie się na dwie, że tak powiem, grupy, bo inaczej nie wyrobicie się do obiadu. Później będą zajęcia integracyjne w świetlicy, gdzie będziecie ich pilnować i zabawiać. Dobrze?
- Dobrze! - powiedzieli wszyscy chórem.
Wyszli z gabinetu.
- Wy idźcie na pierwsze piętro, a my pójdziemy na drugie, OK? Widzimy się w tym samym miejscu przed obiadem - powiedział Liam, po czym wraz z Niall'em i Louis'em poszli w kierunku schodów.
Jako że gabinet znajdował się na pierwszym piętrze, chłopaki nie musieli dużo chodzić.
- To co, im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy - wyszczerzył się głupio Harry.
- O Boże... To będzie długi dzień - westchnął mulat, wznosząc oczy do nieba - chodźmy.

~*~
Jessica siedziała na łóżku kończąc szkic mężczyzny ze snu. Nie miał on głowy, ponieważ nie mogła sobie jej przypomnieć. Pamiętała jedynie, że pod sam koniec na zaledwie parę sekund ujrzała jego twarz i jak na złość zapomniała. Coś podpowiadało jej, że był bardzo przystojny, ale cóż z tego, skoro to tylko chory wymysł jej wyobraźni. Schowała swój szkicownik pod materac i przeciągnęła się. Plecy strasznie jej zesztywniały od siedzenia bez ruchu. Claire znów poszła do Rachel i jeszcze nie wróciła. Jess nie miała do niej o to pretensji, nawet było jej to na rękę. Zaschło jej w gardle, więc wstała z łóżka i ruszyła w stronę drzwi, aby pójść do kuchni i zaparzyć sobie herbaty. Przechodząc koło szafy, uderzyła w jej kant, przez co pudełko po butach, znajdujące się na nim spadło. Otworzyło się w locie i na ziemię spadły różne zdjęcia i dokumenty. Uklękła i szybko zaczęła zbierać porozrzucane rzeczy, nie patrząc na nie. Nie była jeszcze gotowa. Potrzebuje jeszcze trochę czasu. Psycholożka mówiła, że to już najwyższy czas, ale ona nie potrafiła. W oczach zebrały jej się łzy, by zaraz potem spłynąć po twarzy. Niecierpliwym ruchem przetarła policzki. Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Musi się uspokoić, bo nie wydostanie się z pułapki zwanej wspomnieniami. Nie może zacząć panikować. Zamknęła pudełko i włożyła go na szafę, przedtem stając na krześle od biurka. Znowu ktoś zapukał. Przewróciła zirytowana oczami i ruszyła do drzwi.

~*~
Stał przed drzwiami z numerem 105. Jak w jakimś pieprzonym hotelu pomyślał. Szkoda tylko że to nie jest hotel. Nie wiedział, czy ma ponownie pukać, czy też odejść, zakładając, że w środku nikogo nie ma. Podniósł jednak jeszcze raz dłoń zwiniętą w pięść i już miał pukać, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły. Stała w nich niewysoka brunetka; jej twarz była na wysokości jego brody. Powoli podniosła głowę i zamarła. Wykorzystał ten moment, żeby się jej przyjrzeć. Miała duże niebieskie oczy; mały, zgrabny, zadarty nosek i słodkie, malinowe usta. Na nosie i policzkach miała kilka piegów. Jej blada cera wyraźnie odcinała się od długich fal ciemnych włosów. Wyglądała na siedemnaście, osiemnaście lat. Po chwili się ocknęła, jej oczy się rozszerzyły, zaczęła potrząsać głową, jakby próbowała się pozbyć jakiejś natrętnej myśli. Za nim zdążył się odezwać, zatrzasnęła drzwi tuż przed jego nosem. Stojący za nim Harry zaczął się śmiać.
- Och... Zamknij się już - burknął Zayn. 

~*~
To niemożliwe. To na pewno tylko kolejny chory sen - powtarzała w myślach. Bo jak wyjaśnić to, że kiedy otworzyła drzwi, stał przed nią jej chłopak ze snów? To przecież niedorzeczne. TY jesteś niedorzeczna - syknął znienawidzony przez nią głosik. Myślisz, że co? Że przyszedł żeby cię uratować? Ciebie na da się już uratować. Przecież on tu jest wyłącznie dlatego, że mu kazano. A ty jesteś moja. Jesteśmy tu tylko we dwoje. Sama nas tu zamknęłaś; to ty tak wybrałaś. Nie ma już odwrotu, nie ma innej alternatywy. Jesteś ze mną uwięziona w tej klatce - szydził. On ci nie pomoże, nie pomoże ci, nie pozwolę na to! Zresztą i tak cię nie zechcę. Bo kto by ciebie chciał? Jesteś nic nie wartą sierotą. To i tak cud, że w tym śnie ci pomógł. W prawdziwym świecie nigdy nie zwróci na ciebie uwagi. Nigdy, nigdy, nigdy...

~*~
Stał ponury pod ścianą, obserwując jak Niall zabawia dzieci. Sam nie wiedział, czemu taki jest. A może wiedział... Nie widział ślicznej brunetki ani na obiedzie, ani tutaj, był bliski, aby zapytać Jeanine o nią, ale stwierdził, że coś mu się uroniło i że szybko o niej zapomni. Pochłonięty swoimi rozmyślaniami nie zauważył, że podeszli do niego jego przyjaciele z zespołu.
- Stary, co ci jest? - zapytał Liam.
- Nie mów że chodzi ci o tą dziewczynę - zaśmiał się Harry, ale widząc twarz przyjaciela, przestał.
- Jaką dziewczynę? - zaciekawił się Louis.
Chłopak z zielonymi oczami streścił całą opowieść w kilku zdaniach. Wszyscy popatrzeli na Zayn'a.
- Och, na zakochanie nic ci nie poradzę - westchnął szatyn.
- Wcale się nie zakochałem! - oburzył się mulat.
- Ta wcale - stwierdził Niall.
- Mówię ci że nie...
- Spokój! Jeanine mówiła, że możemy już jechać, więc grzecznie pożegnajcie się z dziećmi i wracamy do domu. Nie wiem jak wam, ale mi pęka głowa - zakończył rozmowę Liam.

-------------------------------------------------
* czy tylko ja zauważyłam analogię? Podpowiedź: One Direction.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablonownia